Zainspirowana pewną kłótnią w damskiej toalecie (nie będąc równocześnie jej uczestniczką), wpadłam na pomysł zaangażowania zwaśnionych dam we wspólny projekt 🙂 Tak oto powstał musical „NOT A LOVE STORY”, którego premierę mieliśmy w czerwcu 2016 roku. Poniżej scenariusz mojego autorstwa, może się komuś przyda 🙂 Muzyka- the Beatles.
Kategoria: Inspiracje
Niewyczerpalne źródła inspiracji My school of English.
Nowość! Klub gier planszowych.
Jest to propozycja przede wszystkim dla dzieci, ale i dorosłych. My school of English nawiązała współpracę z wydawnictwem Granna, którego przepięknie wykonane, mądre gry cenimy od dawna. W dobie totalnej cyfryzacji namawiamy do powrotu do żródeł. Pokażmy dzieciom jak bardzo wciągające i pouczające są planszówki, jak świetnie można się przy nich bawić i to w gronie kolegów. Językiem obowiązującym na naszych spotkaniach będzie oczywiście angielski, w taki oto sprytny sposób przemycimy trochę słówek i wyrażeń do zaaferowanych głów naszych małych bądź dużych graczy. Zapraszamy dzieci z rodzicami, nasza kolekcja gier zadowoli niejednego konesera.
„I didn’t go camping” by Kenn Nesbitt.
Już za niedługo dowiemy się wszystkiego… Kto gdzie był, z kim i jak długo. Co było fajne, a co nie. Gdzie warto pojechać, co warto obejrzeć. Mam tylko nadzieję, że nikt z naszych uczniów nie okaże się podmiotem lirycznym następującego wiersza Kenna Nsbitta 🙂
„I didn’t go camping”
I didn’t go camping.
I didn’t go hiking.
I didn’t go fishing.
I didn’t go biking.
I didn’t go play
on the slides at the park.
I didn’t watch shooting stars
way after dark.
I didn’t play baseball
or soccer outside.
I didn’t go on an
amusement park ride.
I didn’t throw Frisbees.
I didn’t fly kites,
or have any travels,
or see any sights.
I didn’t watch movies
with blockbuster crowds,
or lay on the front lawn
and look at the clouds.
I didn’t go swimming
at pools or beaches,
or visit an orchard;
and pick a few peaches.
I didn’t become
a guitarist or drummer,
but, boy, I played plenty
of Minecraft this summer.
Kenn Nesbitt
How to make a comedy?
Tak mi się właśnie nasunął pomysł na zajęcia z nieco starszymi dziećmi.
„The Day the Crayons Quit” by Drew Daywalt.
„One day in class, Duncan went to take out his crayons and found a stack of letters with his name on them.”
Tak zaczyna się zadziwiająca historia kilku sfrustrowanych kredek, które niezadowolone z tego, jak Duncan je traktuje, postanowiły mu o tym napisać. Czerwona kredka poskarżyła się na przepracowanie i brak urlopu nawet w święta (Mikołaje, walentynkowe serca). Z kolei biała kredka nie umiała sobie poradzić z uczuciem pustki, jakiego doświadczała kolorując pustą przestrzeń, ewentualnie śnieg. Żółta z pomarańczową kłóciły się, która z nich jest tym najprawdziwszym kolorem słońca… itp, itd.
Jak mały Duncan poradził sobie z pratensjami kredek? Zachęcam do lektury. Książeczka śmieszna, mądra i bardzo przydatna w nauce języka angielskiego. Jedna z pozycji biblioteczki My school of English 🙂 absolutny hit czytelniczy wśród naszych uczniów.
Ekspresowa wycieczka do Londynu.
Ilekroć nadarzy się okazja pakuję w mig bagaż podręczny i choćby na weekend uciekam do Londynu. Lubię tam wracać, zachodzić w te same miejsca, odkrywać nowe, chłonąć energię miasta, które kiedyś było też moje. A ponieważ lubię się dzielić radością, zabieram więc z sobą osoby mi bliskie, przyjaciół i znajomych.
Zainspirowana ofertą zaprzyjaźnionego biura podróży „Let’s fly”, namówiłam cztery dorosłe kursantki na jednodniową, spontaniczną wycieczkę do Londynu. Pomysł conajmniej szalony, okazał się strzałem w dziesiątkę; wszystkie panie, choć zmęczone, wróciły przeszczęśliwe, z mocnym postanowieniem odwiedzenia Londynu raz jeszcze.
A było to tak… Pewnej marcowej środy o godzinie 6.30 rano wystartowałyśmy z Katowic, ja w roli przewodniczki, panie po raz pierwszy w tę stronę. Po wylądowaniu w Luton czekała nas przesiadka do minibusa, którym dotarłyśmy do celu podróży ok 10.00. Nasze zapoznanie z Londynem rozpoczęłyśmy od złożenia wizyty Królowej Elżbiecie w monumentalnym Pałacu Buckingham. Miałyśmy ogromne szczęście zastać ją akurat w domu, o czym poświadczy trzepocząca na maszcie chorągiew królewska na zdjęciu poniżej. Żartuję oczywiście, zwiedzanie Pałacu możliwe jest tylko latem, podczas absencji monarchini. Niemniej jednak obejrzałyśmy sobie budynek z zewnątrz, oszczędzając ok 20 funtów. Jest to budowla barokowa, dzieło słynnego architekta, Johna Nasha.
Buckingham Palace.
Pałac Buckingham w całej swej rozciągłości spełnia wszystkie możliwe funkcje w życiu Królowej Elżbiety. Jest jej domem, tu urodziła dwóch synów, a zarazem miejscem pracy, a więc cotygodniowych spotkań z premierem, wystawnych bankietów, uroczystości państwowych i oficjalnych spotkań głów państw. Zainteresowanym postacią Królowej polecam absolutnie fantastyczny serial „The Crown”.
Przechodząc na drugą stronę ulicy wkroczyłyśmy do niezwykle magicznego, zwłaszcza o tej porze roku, parku St. James’s. Chwila oddechu na łonie natury, wiosenna flora w leniwym rozkwicie, wiewiórki i ptaki, wszędzie ptaki, a wsród nich pelikany: Louis, Vaclav and Gargi. Ich codzienne karmienie można sobie pooglądać wczesnym popołudniem. Niestety, z naszym napiętym planem wycieczki, nie mogłyśmy sobie pozwolić na przesiadywanie w parku. Na zdjęciu poniżej nieco zmarznięty strzyżyk.
St. James’s Park.
Wychodząc z parku natknęłyśmy się na straż konną wyjeżdżającą z Horse Guards Parade (that’s what I call perfect timing). To właśnie tu, na tym największym placu defilad, na cześć urodzin Królowej Elżbiety odbywa się ceremonia Trooping the Colour.
Horse Guards Parade.
Ulicą The Mall dotarłyśmy na Trafalgar Square pod kolumnę Nelsona, walecznego kapitana brytyjskiej marynarki, zwycięzcy spod… Trafalgar. Uwagę zwiedzających przyciągają tu fontanny sir Lutyensa i towarzyszące im pompatyczne lwy odlane z brązu. Symetrycznie rozmieszczone w narożnikach placu cokoły unoszą ponad przeciętność trzy stałe pomniki: króla Jerzego IV, generała Havelocka i generała Napiera, oraz corocznie zmieniane kontrastujące dzieło sztuki współczesnej.
Trafalgar Square.
Decydując się na jednodniowy wypad, ustaliłyśmy regułę: żadnego włóczenia się po muzeach. Mając jednak The National Gallery na wyciągnięcie ręki, postanowiłyśmy nagiąć zasadę dla „Słoneczników” Van Gogha i paru innych znanych dzieł (w sumie kolekcja liczy ok 2300 obrazów). Czas wolny- godzinka.
The National Gallery.
Osobiście lubię, będąc w Londynie, wstąpić tu na chwilę, wybrać sobie jedną z wielu przestronnych klimatyzowanych sal i wygodnie rozsiąść się na skórzanej sofie, a potem już tylko kontemplować sztukę na przeciwległej ścianie.
Po przerwie na lunch zakupiłyśmy 1-dniowe bilety na metro i przemieściłyśmy się do Greenwich. Naszym celem było zdobycie południka zero, który jak wiadomo przebiega przez Królewskie Obserwatorium Astronomiczne, położone na niewielkim wzniesieniu. Rozciąga się stamtąd przepiękny widok na panoramę miasta.
Royal Observatory Greenwich.
Wracając do centrum, zahaczyłyśmy o Londyńską Tower, średniowieczne więzienie, z którego podobno nie było ucieczki. To tu została ścięta druga żona Henryka VIII, Ann Boleyn, jak wielu zresztą innych za czasów panowania niesławnego króla. Obecnie znajduje się tu muzeum, nawiązujące do mrocznej przeszłości oraz skarbiec, w którym przechowywane są klejnoty i insygnia koronacyjne. Całości strzegą tak zwani „beefeaters”, strażnicy mieszkający tu wraz z rodzinami.
Tower of London.
Tower Bridge.
W tak sprzyjających okolicznościach przyrody, nie obyło się bez zrobienia sobie pamiątkowych zdjęć na tle Tower Bridge. Zawsze sobie obiecuję, że pewnego dnia zdobędę się na odwagę i przejdę się tą kładką dla pieszych, zawieszoną wysoko pomiędzy wieżami.
W dalszej części programu naszej ekspresowej wycieczki znalazłyśmy czas na tradycyjny obiad, czyli fish & chips, zakupy na Oxford St. i wieczorny spacer po China Town i Soho.
Ostatnie godziny przesiedziałyśmy w barze Italia, kultowym miejscu spotkań ludzi zwykłych i niezwykłych (otwarte non-stop , w odróżnieniu od angielskich pubów, zamykanych o 23.00). Polecam kawę, lepszej w życiu nie piłam.
Ok czwartej nad ranem pojechałyśmy na lotnisko.
Oxford St.
Regent St.
Piccadilly Circus
Somewhere in London…
„If you can make an order could you get me one.
Two sugars would be great 'cos I’m fading fast and it’s nearly dawn.”
Pulp „Bar Italia”
Bar Italia.
Zdjęcia autorstwa fotografki Marty Chrobak, uczestniczki wycieczki.
Warsztaty historyczne w Bibliotece Publicznej Miejskiej w Bytomiu.
Wspólnie z panią Agnieszką Witkowską, bibliotekarką wypożyczalni dla dzieci, zorganizowałyśmy polsko-angielskie warsztaty historyczne. Pani Agnieszka zagłębiła się w historię Polski, ja natomiast odkurzyłam pradzieje Wielkiej Brytanii. Na przestrzeni ostatnich miesięcy zainteresowane dzieci mogły dowiedzieć się z mojej strony jak powstała Wielka Brytania, kim byli Saksonowie i Wikingowie, czego szukali na Wyspach Rzymianie, jak żyli średniowieczni rycerze, czy też skąd wzięła się Black Death, okrutna plaga, która zdziesiątkowała populację kraju, lub jak długo tak naprawdę trwała wojna stuletnia. Nasz czarodziejski wehikuł czasu zatrzymał się w wieku XV i zamierza znów wystartować już w październiku. Na powakacyjnym spotkaniu zapoznamy się z bardzo „romantycznym” królem Henrykiem VIII i jego sześcioma żonami.
Zapraszamy!
Warsztaty literacko-ogrodnicze „English garden”.
Absolutnie autorski projekt My school of English, w myśl zasady angielskiego uczymy inaczej.
Zainspirowana zarówno postacią, jak i twórczością Beatrix Potter, autorki wielce poczytnych powiastek dla dzieci (Peter Rabbit, Squirrel Nutkin, Benjamin Bunny, Jemima Puddle-Duck i wielu innych), ekolożki i ogrodniczki w jednym, postanowiłam zorganizować w My school of English warsztaty literacko-ogrodnicze.
W rolę bohatera spotkania idealnie wcielił się niesforny Piotruś Królik, którego skłonności do psocenia bardzo szybko udzieliły się naszym małym gościom. Nie było to dla nas niespodzianką, gdy zabawa w ogrodnika spodobała się dzieciom aż nadto; nic tak nie cieszy, jak piasek, ziemia, czy błoto. Rozmawialiśmy o tym, jak rozmnażają się rośliny, oczywiście po angielsku, zasadziliśmy nasiona marchewki i rzodkiewki i rozsadziliśmy krokusy tak, ażeby każdy mógł wziąć jedną roślinkę do domu. Pytaniom: gdzie postawić doniczkę: w słońcu, czy cieniu, kiedy przesadzić, jak mocno podlewać, jak często… nie było końca.
Ileż było radości pokazują zdjęcia poniżej:
Warsztaty plastyczne „Drawing in English”- martwa natura.
Ubiegłej soboty, ku uciesze pięciu dziewczynek zainteresowanych rysunkiem, odbyły się premierowe warsztaty plastyczne „Drawing in English”. Tematem spotkania była martwa natura, w tej roli mieszanka warzywno-owocowa, przytaszczona przez sprawczynię całego przedsięwzięcia, panią Agatę. Po krótkiej prezentacji poświęconej historii malarstwa i wykładzie na temat podstawowych technik, nasze młode artystki przystąpiły do części praktycznej. W pełnym skupieniu i pod bacznym okiem naszej ekspertki, krok po kroku doskonaliły swoje umiejętności. Efekty przerosły ich oczekiwania.
„Kosmiczne Walentynki” nie tylko dla zakochanych.
Czy tego chcemy, czy nie komercyjne Walentynki wdzierają się do naszego kalendarza świąt bez pardonu. Walentynkowe kartki, czerwone róże, okazywanie sobie nawzajem miłości właśnie wtedy, 14-tego lutego, nie kiedy indziej, ale wtedy właśnie, jak na komendę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przysporzyło tej tradycji tyluż zwolenników, co i wrogów.
Nie opowiadając się po żadnej ze stron, My school of English postawiła sobie za punkt honoru zorganizować Walentynki na poziomie. Było o miłości, było o róży, było bardzo słodko, a jednak udało się uniknąć ckliwości i plastiku. „Kosmiczne Walentynki” obchodziliśmy z Małym Księciem i jego różą, delektując się w międzyczasie przepysznymi babeczkami. Grupa dzieci młodszych obejrzała film, natomiast starsze dziewczynki podjęły próbę analizy tekstu w języku angielskim. Kto czytał „Małego Księcia”, ten wie, jak bardzo ów tekst najeżony jest cytatami wartymi zapamiętania, że przytoczę chociażby: „But eyes are blind. You have to look with the hart.” Ambitne zadanie nie przeraziło dziewczynek, a niebawem okazało się, że nabyta wiedza przydała się w sam raz na lekcji polskiego.